wtorek, 3 sierpnia 2010

W Dżungli Amazońskiej


Nasza przygoda z dżunglą miała zacząć się we wtorek w mieście Lago Agrio, oddalonym od Quito o 8 godzin jazdy autobusem. Mieliśmy do wyboru - spędzić całą noc w autobusie lub cały dzień. Wybraliśmy jednak autobus dzienny i nocleg z poniedziałku na wtorek w Lago Agrio. Podróż była taka jak zawsze, czyli jazda po serpentynach, drogach bez asfaltu, podejrzanie niestabilnych mostkach itp., umilana ekwadorską muzyką i tłumem różnego rodzaju sprzedawców, którzy co chwila wsiadali do autobusu z całym asortymentem. Oni tu naprawdę sprzedają wszystko - od napojów, batonów, przysmaków z grilla, po szczoteczki do zębów, bransoletki, płyty CD itp. Po długich 8 godzinach dotarliśmy do koszmarnie upalnego Lago Agrio leżącego blisko granicy z Kolumbią i słynącego głównie z wydobywanej w okolicy ropy i z tego, że podobno jest tam niebezpiecznie. Znaleźliśmy całkiem tani hotel, z klimatyzacją, ciepłą wodą i małym basenem.

Rano o 9 stawiliśmy się w miejscu zbiórki i wsiedliśmy w mały autobusik wraz z resztą naszej ekipy. Po 2 godzinach dotarliśmy do końca drogi, gdzie była rzeka a nad rzeką most - stamtąd można się dalej poruszać już tylko łodzią. Znajdowaliśmy się w rezerwacie Cuyabeno, najpiękniejszym i najbogatszym we florę i faunę rezerwacie w Ekwadorze i podobno jednym z najpiękniejszych w całej Amazonii.


Całą naszą 11-osobową ekipę zapakowano do drewnianego canoe, nasze bagaże do drugiego canoe i wyruszyliśmy w dwugodzinną podróż przez dżunglę. Grupę mieliśmy bardzo międzynarodową - dwie Niemki, para Belgów (którzy podróżują po Ameryce Południowej od 1,5 roku), Holender, Kanadyjczyk, Australijczyk, Amerykanin i Angielka (z Walii). Nasz przewodnik był niesamowity i co chwila coś wypatrywał w zaroślach. Mieliśmy więc okazję zobaczyć po drodze jaszczurkę, półtorametrową anakondę, boa, różne gatunki małpek i kilka ciekawych ptaków, których nazw już nie pamiętam.


Gdy dotarliśmy do obozu zostaliśmy przydzieleni do chatek i każdy dostał ponczo przeciwdeszczowe i parę kaloszy. Obóz składał się z kilku chatek (w każdej po 3-5 pokoi), dużej jadalni (bez ścian, tylko z dachem z liści palmowych) i dużą chatki z hamakami. Za światło służyły nam świece, a woda w kranie była prosto z rzeki! Czyli dokładnie tak, jak powinno być w dżungli :)

Jeszcze tego samego dnia wieczorem wyruszyliśmy łodzią podziwiać zwierzęta, ale złapała nas taka straszna ulewa, że wróciliśmy do obozu. Czekała na nas prawdziwie królewska uczta; aż ciężko nam było uwierzyć, że takich warunkach potrafili przygotować tak przepyszne jedzenie - obiad z dwóch dań, świeżo wyciskany sok owocowy i do tego jeszcze deser. I jak się później okazało, każdy posiłek był tak bogaty, krótko mówiąc w dzikiej dżungli jedliśmy lepiej niż dotychczas w trakcie naszej podróży.

Pierwsza noc była dla nas trochę straszna, bo nasz pokój niby miał ściany, ale od sufitu z liści palmowych dzieliła je odległość kilku metrów, więc wiedzieliśmy, że każdy dziki stwór czający się w dżungli może w każdej chwili wpaść do nas w odwiedziny. Na szczęście nad łóżkiem znajdowała się moskitiera, którą szczelnie owinęliśmy się przed zaśnięciem, bo chwilę wcześniej siedząc w jadalni zauważyliśmy na suficie leniwie pełzającą gigantyczną tarantulę! Niestety okazało się, że jeszcze większa tarantula mieszka w naszym domku i spokojnie spaceruje sobie po suficie. Przewodnik uspokoił nas, że tarantula nie zejdzie na dół i nic nam nie zrobi, ale sama świadomość że dwa metry nad naszymi głowami patrzy na nas z góry byczy jadowity pająk była przerażająca...

Mimo tarantuli i obaw przed innymi potworami z dżungli spaliśmy jak zabici. Rano wyruszyliśmy w kaloszach i długich spodniach na wycieczkę po dżungli. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o roślinach i zwierzętach, próbowaliśmy różnych roślin (np. leczących malarię), paliliśmy coś co smakowało jak papierosy, jedliśmy mrówki (które smakowały jak cytryna), widzieliśmy gigantyczne mrówki, po których ugryzieniu dostaje się gorączki i można umrzeć, przedzieraliśmy się przez bagno w błocie po kolana i naprawdę świetnie się bawiliśmy! Po całej tej zabawie byliśmy w błocie aż po uszy, więc w drodze do obozu, na środku laguny, wyskoczyliśmy z canoe do wody i się pokąpaliśmy, woda miała super temperaturę!

Po lunchu naszą kolejną atrakcją było łowienie piranii. Łowiliśmy je drewnianymi wędkami na kawałki wołowiny, przed wrzuceniem przynęty trzeba było końcem wędki wzburzać wodę, by rybki myślały, że to jakieś zwierzę-kolacja walczy o życie. Ja byłam drugą osobą, której udało się złowić piranię i jedyną dziewczyną! (mogę już chodzić z Teściem na ryby!), za to Kubuś złowił największą :)

Gdy tylko zapadł zmrok wyruszyliśmy na poszukiwanie kajmanów (aligatorów). Aligatora najłatwiej znaleźć w nocy, bo podobno wtedy są najbardziej aktywne. Trzeba świecić latarką po krzakach i jak pojawią się czerwone oczy to znaczy że to aligator (jeśli w wodzie) lub wąż (jeśli na lądzie). Długo nie szukaliśmy - znaleźliśmy groźnego dwumetrowego aligatora! Był tuż przy naszej łódce, tuż koło mnie! Naprawdę wyglądał przerażająco!


Kolejnego dnia popłynęliśmy odwiedzić wioskę lokalnej ludności zamieszkującej tereny rezerwatu. Na miejscu mieliśmy okazję uczestniczyć w pieczeniu chleba z korzeni jakiejś rośliny, który okazał się przepyszny! Odwiedziliśmy też szamana, który opowiedział nam o tym jak został szamanem i klika innych ciekawych historii. Odprawił też na ochotnikach jakieś dziwne rytuały, po których mieli całe plecy w bąblach. Ale podobno miało to ich oczyścić...

Rano wstaliśmy o 5 i wyruszyliśmy łodzią w poszukiwaniu kolejnych zwierząt. Tym razem spotkaliśmy przeróżne gatunki ptaków (w tym sowy, sępy i kilka takich których polskich nazw nawet nie znamy) i małpki. Widzieliśmy też delfiny rzeczne!

Po powrocie dostaliśmy wspaniałe śniadanie (z naleśnikami!) i po śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną do Lago Agrio. Smutno było się rozstawać z ludźmi, bo przez te kilka dni naprawdę bardzo się ze sobą zżyliśmy. Z ulubionymi osobami wymieniliśmy się kontaktami, a z trójką podróżowaliśmy nawet kawałek dalej.

Domi

13 - Amazon Jungle

1 komentarz:

  1. Hej!
    Bardzo podobnie wygladalo to w Boliwii, ale jestem pod wielkim wrażeniem ile tych zwierzaków udało Wam się zobaczyć i sfotografować

    Super! Powodzenia w dalszej drodze
    Michal

    OdpowiedzUsuń