Kierowca tradycyjnie szalał na krętych drogach, ale zawsze sobie myślę w takich chwilach, że skoro Jezus go prowadzi (zawsze w autobusach jest naklejka z Jezusem lub Matką Boską) to musi być dobrze :)
Po około 9 godzinach dotarliśmy do Cuzco, miasta założonego przez pierwszego władcę Inków Manco Capaca w XII wieku. Złapaliśmy taksówkę, która miała nas zawieźć za 5 soli (czyli ok. 5 zł) do hostelu, ale po raz pierwszy udało się taksówkarzowi w Ameryce Południowej nas oszukać! Kuba dał mu 10 soli a pan wsiadł do auta niby po resztę, po czym odpalił silnik i odjechał! Byliśmy wkurzeni, ale na szczęście nie była to duża kwota.
Mimo wczesnej godziny pokój w hostelu już na nas czekał, dostaliśmy też pyszne śniadanie! Niestety zdążyliśmy się już przekonać, że tu ogrzewanie w pomieszczeniach jest zbytecznym luksusem, więc dosłownie trzęśliśmy się z zimna. Woda pod prysznicem też nie była gorąca, ale za to byliśmy dosłownie o dwa kroki od głównego placu.
Ponieważ wciąż ledwo mogliśmy się ruszać po naszych zmaganiach w kanionie, więc wskoczyliśmy pod dwa grube koce z alpaki (to taka lama, ale trochę mniejsza i bardziej podobna do owcy) i poszliśmy spać na jakieś dwie godziny. Po drzemce ruszyliśmy na miasto, ale tylko się powłóczyliśmy a zwiedzanie zostawiliśmy sobie na następny dzień.
Kolejny dzień zaczęliśmy od spaceru na dworzec w celu kupienia biletów na pociąg do Machu Picchu (byliśmy zbyt wykończeni, żeby robić kolejny treking, dlatego zdecydowaliśmy się na bardziej leniwe rozwiązanie). Wracając wstąpiliśmy do Iglesia de Santo Domingo, czyli głównego kościoła kolonialnego w Peru, zbudowanego poprzez przebudowę Qorikancha, najbogatszej świątyni imperium Inków. Świątynia ta była kiedyś cała pokryta złotem, które zostało później rozkradzione przez konkwistadorów i przetopione.
Następnie udaliśmy się na uroczy plac San Blas, okolicę pełną lokalnych artystów. Kupiliśmy od pewnego starszego pana zrobioną przez niego figurkę, która przedstawia Pachamamę albo Pachatatę (tak nas zakręcił, że w końcu nie wiemy czy to Matka Ziemia, czy Ojciec Ziemia).
Później odwiedziliśmy jeszcze Katedrę, której główną atrakcją był dla nas obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę, na którym Chrystus i Apostołowie jedzą świnkę morską (lokalny przysmak, podawany w każdej restauracji!) i piją chicha morada, czyli napój powstający ze sfermentowanej kukurydzy, a twarz Judasza to twarz Francisco Pizarra, najeźdźcy Peru (podobnie jak na obrazie Mona Lisy, oczy Pizarra są tak namalowane, że nieważne gdzie obserwator stoi ma wrażenie, że oczy są skierowane prosto na niego). W katedrze znajduje się też figurka czarnego Jezusa, który podobno oryginalnie wcale nie był czarny, tylko w ciągu wielu lat został tak okopcony przez świece, że zmienił kolor.
Główny plac w Cuzco (czyli tak jak w każdym mieście Plaza de Armas) spodobał nam się nawet bardziej niż ten w Arequipie. Całe stare miasto w Cuzco zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie. Nie czuć w nim atmosfery dużego miasta, uliczki są wąskie i przytulne i tradycyjnie trzeba się dużo wspinać pod górę, co na wysokości ponad 3300 m n.p.m wcale nie jest łatwe.
Wieczorem na schodach przed katedrą mieliśmy okazję obejrzeć grupkę małych chłopców ćwiczących jakiś ludowy taniec.
Wieczorem położyliśmy się wcześniej spać, bo następnego dnia tuż przed 7 rano miał wyruszyć nasz pociąg w stronę Machu Picchu.
Domi
Więcej zdjęć z Cuzco poniżej:
22 - Cusco |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz