Do Nazca dotarliśmy z Huacachiny autobusem lokalnych linii. Zabawne było to, że co pół godziny autobus się zatrzymywał, wsiadał do niego kontroler (zazwyczaj stojący gdzieś na poboczu w środku pola) i sprawdzał po raz n-ty wszystkim bilety, coś tam notując w swojej książeczce, po czym wysiadał znowu w środku pola.
Standardowo turyści są w Nazca tylko przejazdem, po locie samolotem nad liniami ruszają dalej w drogę. Taki też był nasz plan, mimo że w przewodnikach wyczytaliśmy, że loty trzeba rezerwować z kilkudniowym wyprzedzeniem. Ale i tym razem nam się udało! Kilka minut po przyjeździe mieliśmy już załatwiony lot i bilet na nocny autobus do Arequipy.
Kupiliśmy standardowy, półgodzinny lot na liniami. Wiedząc, że loty te często wywołują nudności u pasażerów, zjedliśmy skromny obiad i nafaszerowaliśmy się lokalnym aviomarinem. Chwilę poczekaliśmy na malutkim lotnisku, pełnym turystów oczekujących na swoje samoloty. Nam się trafił samolot 4-osobowy, tzn. z załogą składającą się z dwóch pilotów, nas i pary starszych japończyków. Ku naszemu zaskoczeniu pilot rozmawiał z nimi po japońsku i szło mu to lepiej niż z nami po angielsku (przynajmniej tak nam się wydawało).
Sam lot wyglądał następująco: przelatywaliśmy nad poszczególnymi figurami, pierwszy pilot ostro obracał samolot to w lewo to w prawo, by każdy miał dobry widok, a drugi pilot krzyczał do słuchawek i pokazywał, gdzie mamy patrzeć. A wcale nie było tak łatwo te figury dojrzeć, bo pustynia poprzecinana była wyschniętymi naturalnymi kanałami wodnymi. Łącznie obejrzeliśmy 12 figur, mnie się najbardziej podobał astronauta (i jak tu nie wierzyć w teorię spiskową o UFO :),
a Domi małpka z zakręconym ogonkiem:
Wskutek częstego i ostrego obracania samolotem zaczęło nam się robić mdło, ostatnie minuty to już była ostra walka o przetrwanie, po wylądowaniu Domi przyznała, że następnego skrętu by nie wytrzymała :)
Samymi liniami byliśmy trochę rozczarowani, nie były one zbyt widoczne na tle pustyni i nie robiły jakiegoś wielkiego wrażenia. Choć z drugiej strony żałowalibyśmy, gdybyśmy nie spróbowali. Cóż, przynajmniej się dowiedzieliśmy, że aviomarin nie działa na szalone podróże samolotem :)
Po locie poszwendaliśmy się po miasteczku, odwiedziliśmy "włoską" restaurację (nigdy więcej lasagne w Ameryce Południowej, po prostu lokalni kucharze nie mają pojęcia jak ją zrobić, wychodzi im jakaś pulpa pomidorowa) i późnym wieczorem wsiedliśmy w autobus nocny do Arequipy.
Kuba
19 - Nazca Lines |
Nie wiedzialem ze az tyle figur tam jest, udalo Wam sie je dobrze uchwycic podczas kolysania tym samolocikiem!
OdpowiedzUsuńPozdr
M.
Ja nie wytrzymałam wszystkich skrętów, a byliśmy tam z samego rana bez śniadania :(
OdpowiedzUsuń