Legenda głosi (Kuba się z tego bardzo śmieje i patrzy na mnie z politowaniem w tej chwili), że dawno dawno temu była sobie piękna księżniczka, która przechadzała się po pustyni przeglądając się ciągle w lusterku. Pewnego dnia gdy podniosła lusterko, żeby podziwiać swoją twarz zobaczyła za sobą mężczyznę, który na nią patrzył. Przerażona upuściła lusterko, które rozbiło się na kawałki i jego odłamki utworzyły jezioro Huacachina. Uciekając przed młodzieńcem księżniczka ciągnęła za sobą welon, który utworzył wydmy otaczające jezioro. Podobno do dziś księżniczka mieszka w jeziorze jako syrena i ponieważ jest bardzo samotna co roku wciąga do wody jednego młodzieńca (czyli co roku ktoś w jeziorze tonie!).
Wśród turystów Huacachina znana jest głównie z sandboardingu i dune buggying'u. Sandboarding to jazda po wydmach na desce prawie takiej jak deska snowboard'owa natomiast dune buggying to jeżdżenie po wydmach takim samochodzikiem przystosowanym do ekstremalnej jazdy.
Podobno najlepszą porą na sandboarding i dune buggying jest wieczór (ponieważ można podziwiać zachód słońca), więc zarezerwowaliśmy w naszym hostelu wycieczkę na wieczór następnego dnia po przyjeździe do Huacachina. Pierwszego dnia natomiast wybraliśmy się na spacer po okolicy, zrobiliśmy sobie mały "rejs" po jeziorku wodnym rowerkiem (który niemiłosiernie skrzypiał) a na koniec wdrapaliśmy się na wydmę gdzie dostaliśmy totalnej głupawki i zrobiliśmy kilka naprawdę śmiesznych zdjęć :)
Drugiego dnia spędziliśmy całe przedpołudnie i część popołudnia leżąc przy basenie i leniuchując. O 16:00 podjechał pod nasz hostel buggy do którego wsiadła cała 14-osobowa grupa z naszego hostelu. Kubuś i ja usiedliśmy w drugim rzędzie, tuż za kierowcą (czego później żałowałam, bo myślałam że umrę za strachu!) i zapięliśmy mocno pasy. Nasz kierowca był totalnie szalony i miałam wrażenie, że uwielbia pisk przerażonych turystek!
Jazda po wydmach była naprawdę ekstremalna i dostarczała więcej wrażeń niż rollercoaster! Taki buggy bez trudu wjeżdża na wydmę prawie pionowo do góry, by potem z kosmiczną prędkością zjechać z niej prawie pionowo w dół! Chwilami pojazd tak podskakiwał, że odrywał się od ziemi! Była to naprawdę przerażająca jazda i dostarczająca ogromnej dawki adrenaliny. Kubuś powiedział, że wyglądałam bardzo blado i tylko jedna dziewczyna krzyczała głośniej niż ja :)
Kolejną atrakcją był zjazd na desce po wydmach. Są dwa sposoby zjeżdżania: na stojąco, czyli tak jak na snowboardzie (ok, ale mało śmiesznie) albo na brzuchu, gdzie rozwija się dużo większą prędkość i jest bardzo śmiesznie. Na początek rozgrzaliśmy się na trzech średniej wielkości wydmach, a następnie nasz szalony kierowca zawiózł nas na naprawdę gigantyczną wydmę i powiedział, że tam można tylko na brzuchu zjeżdżać bo inaczej "hospital" :)
To była naprawdę ekstremalna jazda w dół, podobno z prędkością ok 80 km/h! Zjeżdżaliśmy pojedynczo i prawie każdy na początku głośno krzyczał, potem ze strachu był cicho i na dole znów krzyk :). Ja powycierałam sobie spodnie od tego zjeżdżania a Kubuś zdarł sobie trochę skórę na rękach, bo z wrażenia zapomniał, że łokcie miał trzymać na desce!
Na sam koniec pojechaliśmy na jedną z najwyższych wydm i tam podziwialiśmy zachód słońca nad pustynią.
Podsumowując sandboarding i jazda buggy'im po wydmach to były dwie najstraszniejsze rzeczy jakie w życiu robiłam (straszniejsze nawet niż nasz spacer za wodospadem Salto Sapo w Wenezueli), ale jednocześnie była to naprawdę świetna zabawa!
Domi
Więcej zdjęć z Huacachina poniżej:
18 - Huacachina |
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej, jak zyjecie??
OdpowiedzUsuńW kanionie Colca czy na Inca Trail sie schowaliscie?
Czekajac na kolejny post, pozdrawiam serdecznie
Michal
Dobrze nas wyczułeś ;)
OdpowiedzUsuńByliśmy w Kanionie Colca a potem na Machu Picchu, a potem nie mieliśmy nigdzie netu!
Właśnie nadrabiamy zaległości i zaraz będzie co czytać :)
pozdr.
Domi