piątek, 27 sierpnia 2010

Machu Picchu


Dwa najciekawsze sposoby na dotarcie do Machu Picchu to 4-dniowy trekking Inca Trail lub specjalny widokowy pociąg. Ze względu na ograniczoną liczbę uczestników (tylko 200 osób dziennie), miejsce na Inca Trail trzeba rezerwować z bardzo dużym, kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Ze względu na dość elastyczny plan naszej podróży, nie byliśmy w stanie przewidzieć, kiedy dokładnie będziemy w Peru, dlatego stwierdziliśmy, że rezerwowanie takiego treku kilka miesięcy wcześniej nie ma dla nas sensu. I jak się okazało dobrze zrobiliśmy, bo według pierwotnych planów w Machu Picchu mieliśmy być miesiąc wcześniej :)

Wybraliśmy więc podróż pociągiem, zwłaszcza że po wyprawie do Kanionu Colca ledwo mogliśmy się ruszać! Pociąg w stronę Machu Picchu wyruszył o 6:52 rano ze stacji oddalonej od centrum miasta o około 30 minut taksówką. Na szczęście opatuliliśmy się ciepło w polary, kurtki, czapki i rękawiczki, bo okazało się, ku naszemu zdziwieniu, że pociąg jest zupełnie nieogrzewany! Był to jednak jedyny minus naszej podróży. Na szczęście rozdali nam koce, a po chwili także całkiem smaczne śniadanie.


Pociąg poza zwykłymi oknami miał też specjalne okna w dachu, przez które można podziwiać wspaniałe krajobrazy. A było na co popatrzeć! Pociąg całą trasę pokonuje sunąc powoli wśród gór, chwilami wzdłuż ślicznego strumyka. Po około 3 godzinach dotarliśmy do końcowej stacji (Aguas Calientes, zwanej też Machu Picchu Pueblo) i ruszyliśmy w stronę bileterii, chcąc zdążyć przed wielkim tłumem. Szybko kupiliśmy bilety wejściowe i ustawiliśmy się w kolejce na autobus na samą górę. Podróż autobusem trwała okolo pół godziny, wjeżdżaliśmy stromą i krętą drogą, zaprawiony kierowca zasuwał co sił, bujało nami niemiłosiernie w lewo i prawo, ale na szczęście obyło się bez incydentu :)

Na szczycie góry oczekiwały na nas już tłumy ludzi wchodzących lub wychodzących z Machu Picchu. Ale wszystko było bardzo sprawnie zorganizowane i weszliśmy w zasadzie bez kolejki. Jeszcze tylko zabraliśmy mapkę z biura nadzorującego, zostawiliśmy w bagażowni jeden zbędny plecak obładowany naszymi ciepłymi rzeczami i zaczęliśmy zwiedzanie.

Czym jest Machu Picchu chyba każdy mniej więcej wie. Jest to obecnie najlepiej zachowane miasto Inków, przetrwało w tak dobrym stanie dzięki niedostępności otaczającego go terenu. Odkryte zostało dopiero w 1911 r. Na początku sądzono, że jest to Vilcabamba, ostatnia stolica i bastion obrony Inków, ale tę odkryto później w dżungli na północ do Machu Picchu. Tak naprawdę do tej pory nieznana jest inkaska nazwa tego miasta, jego historia i powód opuszczenia. Spekuluje się, że miasto to było centrum rolniczym zaopatrującym Cuzco (o czym świadczą liczne tarasy uprawne) albo centrum kulturowo-religijnym (o czym świadczą liczne świątynie), albo wręcz sanktuarium tzw. dziewic słonca (o czym świadczą badania pochówków, 90% ciał należało do kobiet).

Mapa proponowała dwie główne trasy zwiedzania, krótszą łatwiejszą i dłuższą, wymagającą trochę wchodzenia pod górę, ale za to zapewniającą najlepsze widoki i pełne doświadczenie Machu Picchu. Dzięki temu, że sami zorganizowaliśmy sobie dojazd i wyjazd, mieliśmy na zwiedzanie mnóstwo czasu, wybraliśmy więc trasę dłuższą.

Pierwszym etapem była trochę męcząca wspinaczka na tarasy uprawne koło chatki strażnika, z których rozpościerał się rewelacyjny widok na całe miasto. Moment, w którym wchodzi się na szczyt i po raz pierwszy widzi to starożytne miasto, naprawdę zapiera dech w piersiach! To jest faktycznie najładniejsze miejsce, które do tej pory widzieliśmy. Piękne ruiny, urocze tarasy uprawne na stoku góry, góra Wayna Picchu w tle... Niesamowite jest to, jak miasto zostało zbudowane na szczycie przecież stromej góry, jak te wielkie kamienie zostały przemieszczone...

Od razu po wejściu na taras wszyscy turyści natychmiast chwycili za aparaty, ciężko zrobić było sobie zdjęcie bez innego człowieka w obiektywie :) Ale tarasy są duże, wystarczyło przejść kilka metrów, uwolnić się od tłumów i widok na Machu Picchu był tylko dla nas.


Po pierwszym zachwycie i gorączkowych zdjęciach mieliśmy chwilę, by się spokojnie rozejrzeć po okolicy. Kilka metrów od nas, na wyższych tarasach pasły się lamy, które stały się konkurencją dla pięknych widoków miasta. My też nie byliśmy na ich wdzięk obojętni i kilka fotek sobie z nimi zrobiliśmy. Tylko bardzo ostrożnie, po podobno taka lama to złośliwa bestia, potrafi ugryżć lub opluć soczyście narzucającego się jej delikwenta :)


Po sesji fotograficznej usiedliśmy sobie na krawędzi jednego z wyżej położonych tarasów, z dala od turystów, zupełnie sami, nogi dyndały nam w powietrzu a my podziwialiśmy miasto i otaczającą go przyrodę. W dole płynęła rzeka Urubamba, wzdłuż przełęczy prowadziły jeszcze częściowo zachowane schody do oryginalnego wejścia do Machu Picchu, całe miasto rozpościerało się jak na wyciągnięcie ręki.


Gdy już sie nasyciliśmy widokiem z góry, zeszliśmy po tarasach do samego miasta i z przewodnikami i mapką w ręku zaczęliśmy zwiedzać historyczne budowle. Trochę też przy tym podsłuchiwaliśmy anglojęzycznych przewodników, spacerujacych ze swoimi grupkami. Z góry miasto nie wyglądalo na duże, ale jak już się zaczęło w pełnym słońcu chodzić (słonko grzało aż miło, a cienia nigdzie nie uświadczysz), odległości okazały się całkiem pokaźne. Spacer po samym mieście zajął nam ze 2-3 godziny i na sam koniec marzyliśmy już o cieniu i czymś zimnym do picia. Gdy już zwiedziliśmy każdy kąt miasta, udaliśmy się do wyjścia, tam w biurze jeszcze przybiliśmy pieczątki w swoich paszportach z wizerunkiem Machu Picchu i wsiedliśmy do autobusu do Aguas Calientes. Tam zjedliśmy obiad, zrobiliśmy małe zakupy na bazarkach, trochę powegetowaliśmy i po 19-tej wsiedliśmy w pociąg powrotny. Jeszcze tylko przesiadka w Ollantaytambo w mały lokalny busik-taksówkę (bilety powrotne mieliśmy tylko do tego miasta, do samego Cuzco były już dawno wcześniej wykupione) i w Cuzco byliśmy po 23-ciej. Zmęczeni, ale szczęśliwi, poszliśmy szybko spać, następnego dnia wcześnie rano mieliśmy autobus do Puno.

Podsumowując nasze odczucia po wizycie w Machu Picchu - to miejsce naprawdę robi ogromne wrażenie. Jechaliśmy z lekką obawą, że ta atrakcja może być trochę przereklamowana, że tłumy turystów uniemożliwą w pełni odczucie atmosfery starodawnego, zaginionego miasta. Ale piewszy widok z tarasu udowodnił nam, że było warto. Cieszyliśmy się też, że nie jesteśmy z jakąś zorganizowaną grupą, popędzaną przez przewodnika od jednej atrakcji do drugiej, że mieliśmy czas nacieszyć się widokiem z góry na miasto i otaczające je góry, pobawić się z lamami, we własnym tempie zwiedzić ruiny. Mimo tłumów, Machu Picchu zachowało swój urok miasta starego, tajemniczego, będącego najlepszym pomnikiem najpotężniejszej cywilizacji zamieszkującej Amerykę Południową.

Kuba i Domi

23 - Machu Picchu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz