środa, 1 września 2010

Autobusem przez Boliwię

Autobusy w Boliwii niestety nie są tak luksusowe jak w Peru, ale do najgorszych też nie należą. Generalnie nie poleca się jazdy nocą, bo drogi są w fatalnym stanie a do tego kierowcy podobno często pijani. Postanowiliśmy więc z La Paz pojechać do Potosi autobusem dziennym. Okazało się niestety, że autobusów do Potosi owszem jedzie kilka, ale wszystkie jak na złość wyjeżdżają ok. 20 wieczorem. Przyzwyczajeni do całkiem przyjemnych peruwiańskich nocnych autobusów, kupiliśmy bilet na podobno najlepszy autobus, linii El Dorado, z wygodnymi rozkładanymi siedzeniami, czyli tzw. "bus cama".

Usadowiliśmy się na naszych miejscach, zadowoleni że siedzimy na samym przodzie autobusu i nikt nam się nie rozłoży na nogi. Planowaliśmy w zasadzie od razu iść spać, bo autobus miał na miejsce dojechać ok. 6 rano. Ku naszemu niezadowoleniu tuż za nami usiadł ogromnych rozmiarów pan z własnym radiem, rozkręconym na cały regulator, oczywiście z hiszpańską muzyką. W zasadzie muzyka nie była do końca hiszpańska - był tam Brian Adams, Celine Dion, Sting, itp., ale wszyscy zgodnie śpiewali największe hity po hiszpańsku! Nie mam pojęcia jak oni to robią, ale głosy są idealnie podrobione! Nasz sąsiad nie miał zamiaru wyłączyć muzyki, nawet gdy w autobusie puścili film ("Obcy kontra predator" - kto puszcza takie filmy w autobusie?! Kuba: mi tam się podobało:).

Po ok.3 godzinach jazdy postanowiłam udać się do łazienki (autobus luksusowy więc łazienkę oczywiście ma). Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że łazienka zamknięta. Pukam więc do kabiny kierowcy, a tam jego pomagier poinformował mnie, że bano (łazienka) za godzinę. Grzecznie pomaszerowałam więc na miejsce, ale ponieważ naprawdę bardzo potrzebowałam tej łazienki od zaraz, więc po 30 minutach znów do nich zapukałam i ten sam pomagier z poważną miną poinformował mnie, że "bano za godzinę". To mnie już naprawdę mocno wkurzyło, no bo niby co mu szkodzi otworzyć tę autobusową łazienkę teraz... No więc po kolejnych 10 minutach zapukałam do kabiny kierowcy po raz trzeci, tym razem wciskając panu pomagierowi w rękę banknot 20 bolivianów (10 zł). Pan wziął klucz do łazienki i już ją prawie otworzył po czym stwierdził, że jednak łazienka kosztuje 40 bolivianów! I podkreślił chyba z 10 razy, że "solo urinario" (tylko siusiu). Żenada!

Po tym przykrym incydencie wskoczyłam w śpiwór, Kubuś też. Autobusem rzucało na prawo i lewo, więc męczyliśmy się długo by zasnąć. Gdy w końcu nam się udało, autobus nagle się zatrzymał, zapaliły się wszystkie światła i kierowca zarządził 20 minut przerwy. Była godzina 1 w nocy! Na wszelki wypadek, nauczeni doświadczeniem postanowiliśmy skorzystać z łazienki. Ku naszemu zdziwieniu po wyjściu z autobusu okazało się, że jesteśmy na środku ulicy w jakimś małym miasteczku. Panowie z autobusu poszli ozdobić pobliski murek, lokalne panie przykucnęły tuż obok (wszystkie noszą długie spódnice!) a my zszokowani zaczęliśmy szukać łazienki, by jednak załatwić to bardziej po europejsku. Znaleźliśmy jakąś mała niby-restaurację (otwartą!) a w niej na ścianie wielki napis "bano". Łazienka okazała się zwykłym wychodkiem w ogrodzie, bez wody bieżącej, papieru i bez światła. Czyli boliwijski standard...

Pozostało nam jeszcze 4-5 godzin w autobusie w ciągu których desperacko próbowaliśmy zasnąć, ale pan siedzący obok (ten od radia) chrapał niemiłosiernie i nawet Kubusia cmokanie i potrącanie go nie pomogło.

Wykończeni i źli dojechaliśmy o 6 rano do Potosi.

Domi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz