Pani sprawdzająca paszporty była równie miła, a taksówkarz który wiózł nas do hostelu okazał się jeszcze milszy, bo po drodze szczegółowo opowiadał nam o Quito i o tym co jest warte zobaczenia.
Nasz hostel okazał się rewelacyjny! Właściwie to wygląda bardziej jak hotel, codziennie zmieniją pościel i ręczniki i co najważniejsze wreszcie jest ciepła woda! Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do mycia w zimnej wodzie (w Wenezueli i Kolumbii mają po prysznicem jeden kurek!) ale nie ma to jak odrobina luksusu! Widok z naszego okna jest REWELACYJNY!
Quito leży na wysokości 2800 m n.p.m i jest przepięknie położone w Andach, na stokach czynnego wulkanu Pinchicha. Miasto ma śmieszny kształt - jest bardzo długie, ale jednocześnie wąskie, co sprawia że przejechanie z północnego na południowy koniec miasta zajmuje strasznie dużo czasu. Jedną z ciekawszych atrakcji w Quito jest wjazd kolejką linową Teleferico na wysokość ponad 4000 m n.p.m skąd można podziwiać wspaniałe widoki na całe miasto. Jest też całkiem przyjemna kafejka gdzie zjedliśmy pizzę :) Ale się nam należało, nawet krótki spacer pod górkę był mocno męczący ze względu na wysokość.
Zwiedziliśmy też stare miasto i bardzo nam się podobało. Quito ma trzy główne place z kościołami jeszcze z XIV wieku. Największe wrażenie zrobił na nas kościół La Compania, który został przez Jezuitów ozdobiony 7 tonami złota (tak, tonami!). Już nawet w czasach gdy był wykańczany wzbudzał mieszane uczucia mieszkańców Quito, zakonnicy jednak nie odpuścili i mimo sprzeciwów wiernych ozdobili kościół. Dzięki temu teraz możemy podziwiać pełne przepychu wnętrza. Zgodnie stwierdziliśmy, że muzeum złota w Bogocie przy tym wysiada. Nic dziwnego, że wejście do kościoła jak i sam kościół były pilnie strzeżone. Niestety w środku nie można robić zdjęć, więc musicie uwierzyć nam na słowo, że kościół naprawdę robi wrażenie.
Następnego dnia wybraliśmy się do Otavalo, miasteczka które słynie z sobotniego targu (jednego z największych i najbardziej kolorowych w Ameryce Południowej) na którym lokalni mieszkańcy, ubrani w tradycyjne stroje sprzedają rękodzieła. Można tam kupić dosłownie wszystko - od kolczyków, bransoletek, naszyjników, po swetry, obrusy, torby, itp. Atmosfera jest niesamowita i jest to prawdziwy raj dla maniaków zakupowych (takich jak ja!). Wreszcie Kubuś mógł mi kupić spóźniony prezent imieninowy i trochę się obłowiłam :)
Popołudniu zjedliśmy pyszny obiad w tradycyjnej miejscowej knajpce (w tym zupę bananową!). Mieliśmy szczęście bo okurat grał lokalny indiański zespół. Ich muzyka kojarzyła mi się z Peru a Kubie z muzyką celtycką. W każdym razie była bardzo żywa i naprawdę nam się podobała :)
Domi & Kuba
10 - Ecuador - Quito |
11 - Otavalo Market |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz