Na miejscu zaraz po przyjeździe do centrum miasta przywitał nas ulewny deszcz. Schowaliśmy wraz z grupą miejscowych pod dachem Citibanku, ale po godzinie czekania zniecierpliwieni ubraliśmy się w przeciwdeszczowe kurtki, ochroniliśmy plecaki i wyglądając jak Pi i Sigma wyruszyliśmy w poszukiwaniu hostelu. Udało nam się znaleźć całkiem przyzwoity nocleg w turystycznej części miasta (pomijając twarde jak beton łóżko ;) Mieli nawet pralnię, więc wreszcie nasze ubranka stały się czyściutkie pachnące :)
Cartagena jest uważana za jedno z najpiększniejszych miast Ameryki Południowej. W czasach kolonizacji była największym i najważniejszym portem na kontynencie. Zachowała się tu większość z XVI-wiecznych kolonialnych budowli i murów miejskich pamiętających jeszcze najazdy najbardziej słynnego pirata Francisa Drake'a, przez co miasto ma bardzo specyficzny starodawny klimat i jest pełne uroku.
W ciągu dwóch dni powłóczyliśmy się po mieście, na szczęście drugiego dnia pogoda się poprawiła, świeciło słońce i znowu był ukochany przez nas upał!
Całe centrum to parterowe kolorowe budynki, wąskie ulice, urokliwe place z kościołami i ogólnie klimat jak z innej epoki. I wszystko jest oryginalne, po otoczeniu miasta murem w tysiąc pięćset którymś nikt go więcej nie napadł i nie niszczył.
Największe wrażenie zrobił na nas chyba główny plac miasta, gdzie całkiem przypadkiem spotkaliśmy Gabi i Jorge (dziewczynę z Panamy i jej chłopaka z Kostaryki), których poznaliśmy podczas naszej wycieczki do Salto Angel. Mają oni dość podobny plan podrózy jak my i mniej więcej tyle samo czasu, więc być może jeszcze ich gdzieś spotkamy po drodze.
W Cartagenie, tak jak w innych miejscach Kolumbii, które mieliśmy okazję odwiedzić, ludzie są przesympatyczni i reagują bardzo pozytywnie na turystów. Miła odmiana po Wenezueli, gdzie czuliśmy się trochę jak intruzi.
Ciekawym zjawiskiem, które zaobserwowaliśmy na każdym rogu w każdym mieście Kolumbii (a niespotykanym w Polsce!) są stoliki z telefonami komórkowymi na sznurku albo łańcuchu, a z boku wielki jaskrawy plakat z ceną za minutę. Klient płaci za minutę rozmowy ale numer wybiera wypożyczający telefon, pewnie by uniknąć telefonów "do Kasi" lub na inne "0-700..." ;)
Trzeciego dnia opuściliśmy ciepłą Cartagenę i polecieliśmy do Bogoty (eh, może i jesteśmy leniuchy, ale nie chciało nam się tłuc autobusem po stromych i krętych górskich drogach przez ponad 20 godzin gdy samolot kosztował niewiele więcej).
Domi & Kuba
Poniżej kilka zdjęć z Cartageny:
07 - Cartagena |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz