niedziela, 25 lipca 2010

Prawdziwy Włoch w kolumbijskiej stolicy salsy i kokainy

Do Cali pojechaliśmy właściwie tylko po to, żeby stamtąd polecieć do Quito w Ekwadorze. Okolice przy granicy Kolumbii i Ekwadoru słyną z tego że regularnie zdarzają się tam uzbrojone napady na autobusy, więc postanowiliśmy oszczędzić sobie tego rodzaju rozrywek ;)
Udało nam się znaleźć bilet do Quito w całkiem przyzwoitej cenie, jednak połączenie było dość kiepskie i okazało się, że nasz lot ma dwie przesiadki - pierwszą w Bogocie (czyli bez sensu, bo się wracaliśmy) a drugą w Guaiaquil (mieście położonym na samym południu Ekwadoru, więc znowu bez sensu, bo też będziemy wracać na północ). Mimo tych dziwnych przesiadek i tak było to połączenie znacznie szybsze niż autobusem, no i bezpieczniejsze.

Cali jest kolumbijską stolicą salsy i kokainy oraz dość niebezpiecznym miastem. No i jest tam naprawdę gorąco! W dniu przyjazdu wybraliśmy się na spacer do centrum miasta, ale nie byliśmy specjalnie nastawieni na zwiedzanie więc nawet nie chciało nam się brać aparatu - stąd brak zdjęć z Cali, ale nie bardzo jest czego żałować. W poszukiwaniu czegoś do jedzenia trafiliśmy do włoskiej knajpki, która niestety była zamknięta. Jednak nagle za plecami naszymi pojawił się jakiś miejscowy i zaczął wołać "Alessandro! Alessandro". Okazało się, że wołał właściciela restauracji, który mieszkał nad lokalem. Przesympatyczny Włoch powiedział, że knajpa teraz zamknięta, ale oczywiście nic nie szkodzi i specjalnie dla nas ją otworzy :) Zjedliśmy naprawdę przepyszny makaron (lepszy niż we Włoszech i robiony na miejscu!) z przepysznym sosem. Okazało się, że Alessandro pochodzi z rodziny kucharskiej z Bologni, włoskiej stolicy makaronów, sam jest szefem kuchni i dopiero niedawno przeprowadził się do Cali.

Resztę wieczoru spędziliśmy grzecznie w hostelu i rano ruszyliśmy na lotnisko. Pierwszy samolot mieliśmy do Bogoty. W Bogocie okazało się, że nasz lot do Guayaquil jest opóźniony o 2 godziny i w związku z tym nie zdąrzymy na przesiadkę na samolot do Quito. Na szczęście Kuba oczarował lotniskowe panie swoim urokiem osobistym i jakimś cudem wsadzili nas w bezpośredni samolot do Quito :) Samolot był ekwadorskich linii AeroGal i wyglądał przerażająco, ale na szczęście dali nam całkiem dobre jedzonko. Po ok.1,5h wylądowaliśmy w Ekwadorze.

Domi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz