Wskoczyliśmy w ciepłe polarki, ale wciąż było nam zimno... Taksówką dojechaliśmy do naszego hostelu w artystycznej dzielnicy starego miasta. Właściwie to nie dojechaliśmy bezpośrednio do samego hostelu, bo taksówkarz się wykręcił, że droga zamknięta i wysadził nas kilka przecznic za wcześnie a my biedaki z plecakami musieliśmy się wspinać pod górę!
Kilka słów o Bogocie: jako stolica Kolumbii skupia w sobie całe życie artystyczne, kulturalne, biznesowe i polityczne. Miasto położone jest w samym środku gór na wysokości 2600 m n.p.m, co od razu odczuliśmy wspinając się na liczne pagórki (dosłownie jak w San Francisco!), na początku szybciej się męczyliśmy i czuliśmy się ogólnie zmęczeni i osowiali.
Stare miasto jest dość podobne do Cartageny, czyli niskie kolorowe budynki, wąskie uliczki i duży centralny plac otoczony różnymi zabytkami. Całe miasto jest bardzo duże i rozległe (o ile dobrze pamiętamy jest to trzecie lub czwarte pod względem wielkości miasto Ameryki Południowej), ale dzięki otaczającym je górom nie sprawia wrażenia metropolii.
Hostel okazał się ciekawostką samą w sobie :) Cała obsługa składała się z jednej osoby, niespełnionego muzyka, który rzeczywiście okazał się człowiekiem-orkiestrą: sprzątał, gotował i zajmował się kwestiami administracyjnymi. Jak się też później okazało był osobą bardzo towarzyską, więc co wieczór zjawiała się grupa jego znajomych i słuchali razem dziwnej psychodelicznej muzyki w oparach trawki :)
Sam hostel był jednak uroczy, z hamakami i kolorowo wykończonymi pokojami. Niestety było w nim zimniej niż na zewnątrz. Wreszcie mieliśmy okazję przetestować moc naszych puchowych śpiworków! Zdały egzamin na 5+. Kuba nawet twierdził, że mu za gorąco :)
Postanowiliśmy się troszkę ukulturalnić i wybraliśmy się do najbardziej polecanego muzeum - Museo del Oro, czyli muzeum złota. Muzeum posiada największą na świecie kolekcję złotych przedmiotów sprzed czasów kolonizacji. Jak się okazało najbardziej stroili się w złoto męscy wodzowie i szamani (a nie kobiety!). Naprawdę byliśmy pod wrażeniem niektórych eksponatów! (najfajniejsze były złote maski wystawione w ciemnym pomieszczeniu - wyglądały jak duchy!)
Po wizycie w muzeum wdrapaliśmy się (znowu pod górę!) do stacji kolejki linowej, którą wjechaliśmy do El Santuario de Monserate. Na samym szczycie znajduje się kościół z figurą czarnoskórego Jezusa, do którego co niedziela odbywają się pielgrzymki wiernych. Poza kościołem główną atrakcją jest wspaniały widok na całe miasto, który dopiero uświadomił nam jak duża jest Bogota.
Wieczorem znaleźlismy przytulną kafejkę i spróbowaliśmy lokalnego przysmaku - czekolady (do picia) z żółtym serem i chlebkiem. Lokalsi maczają ten ser w czekoladzie i twierdzą, że pycha, ale nas nie przekonali... Zjedliśmy więc po polsku kanapki z serem i zapiliśmy czekoladą :)
Po dwóch dniach mieliśmy dosyć zimna i deszczu, ponadto dopadło nas przeziębienie więc postanowiliśmy przenieść się w cieplejsze miejsce. Zanim jednak do tego przejdziemy polecamy obejrzenie zdjęć z Bogoty :)
Domi & Kuba
08 - Bogota |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz